Szanowni Państwo,
nasza Babcia – Władysława Duda napisała kilkadziesiąt wierszy. Poniżej zamieszczamy kilka z nich i zapraszamy do naszego domu aby zatopić się w lekturze tomików jej poezji.
Władysława Duda z domu Górnicz (1925 – 2018) – urodziła się w Klępiu Górnym jako najmłodsza z ósemki rodzeństwa. Szkołę podstawową ukończyła w Stopnicy, a w 1938 roku wyjechała do Lwowa. Tam rozpoczęła naukę w gimnazjum żeńskim Sióstr Nazaretanek, niestety z powodu wojny nauki nie ukończyła. Do końca swoich dni uważała to za wielki cios od losu. Okupację spędziła w rodzinnym domu, pomagając w gospodarstwie. Dom Górniczów był domem z tradycjami patriotycznymi, bracia angażowali się w ruch oporu, ona również brała udział w tej działalności jako członek Batalionów Chłopskich w okresie 1943 – 1945 (Babcia była jednym z ostatnich członków ZBOWiD w naszej gminie). W tym czasie pisała dzienniczki – notując wydarzenia, przeżycia i doznania, dzienniczki te zostały zniszczone w czasie radzieckiej ofensywy 1945 roku. Rodzinny dom znalazł się w strefie frontowej, a rodzina spędziła długie tygodnie na wygnaniu w Tursku. Rosjanie rozebrali dom i wykorzystali drewno do umocnień okopów, po powrocie rodzina zamieszkała w piwnicy, szybko jednak odbudowała gospodarstwo.
Po wojnie Władysława wyszła za mąż za Jana Dudę, założyła rodzinę i zamieszkała przy mężu w sąsiedniej wsi Mietel, gdzie prowadzili gospodarstwo. Tam też urodziły się im dzieci: syn Stanisław i córka Zofia.
Po kilku latach, wraz z rodziną zmieniła miejsce zamieszkania, powodem było kupno gospodarstwa „MŁYŃCZYSKA” wraz z młynem, który prowadzili z mężem przez długie lata. Równolegle gospodarowali hodując gęsi, owce, bydło, prowadzili betoniarnię, piaskownię, imali się wielu fachów.
Z powodów rodzinnych, czas na spełnienie marzenia, czyli kontynuację nauki przyszedł dopiero po latach. Mając 40 lat Władysława ukończyła Technikum Rolnicze w Podzamczu Chęcińskim. Potem przyszła też pora na pracę zawodową. W 1973 r została zatrudniona w Urzędzie gminy Tuczępy jako instruktorka gospodarstwa domowego, gdzie pracowała do 1982 r.
Babcia Władzia: „Wiersze pisałam od zawsze, na różne okazje, uroczystości, a także „do szuflady”. Pomysł i natchnienie na ten tomik przyniosły mi narodziny pierwszego prawnuczka – Jasia, dla którego napisałam wiersz „Przesłanie” jako prezent na dzień Chrztu Świętego. I tak się zaczęło”.
Przesłanie
Pamiętaj mój prawnuczku miły
by ci się w życiu drogi nie zmyliły
by twoje motto było uczciwość i praca
bo tylko takie życie szczęściem się odpłaca.
Kochaj rodziców i słuchaj ich rady
szukaj pokoju a nie szukaj zwady
postępowaniem abyś się wyróżnił
i kochaj ludzi abyś się nie spóźnił.
Uważaj Jaśku na życia zakręty
omijaj złe wiry i złudne zachęty
W dążeniu do celu pokonuj przeszkody
a wypłyniesz czysty na szerokie wody.
Mojemu pierwszemu prawnuczkowi
Kochanemu Jasiowi – dedykuję ten wierszyk
Prababcia Władzia
Młyńczyska, 19 października 2003 r.
Modlitwa wieczorna
Dziękuję Ci Boże za przeżyty dzień
taki zwyczajny, jak powszedni chleb,
po którym nie został ani śladu cień
– ale przeżyłam o tyle więcej tchnień.
Boże przepraszam za zaniedbania
że mało się modlę chyba, że proszę,
bo my ludzie tej ziemi jesteśmy od brania
Ty wielki Boże jesteś od dawania.
Boś dobry ojciec i tak doskonały
że nie gardzisz nami, abyś zawsze był
tym dodajesz sobie blasku i chwały
a my się czujemy jako marny pył.
Proszę – bo inaczej modlić się nie umiem
pozwól w zdrowiu, dożyć dnia jutrzejszego
daj wiarę i jasność to może zrozumiem
Twoją wielką dobroć Boga Wszechmogącego
Młyńczyska, listopad 2003 r.
Słońce codziennie wschodzi
Zachodzące słońce purpurą się oblało
może z utrudzenia albo z przerażenia,
bo wędrując po niebie cały świat oglądało
świat – który potrzebuje nowego odkupienia.
Widziało wiele: wojnę, ogień i wrogość upartą
i brak determinacji narodów, by się pojednały
stawiając losy ludzkie na wojenną kartę,
bo języki jak w wierzy Babel się im pomieszały.
Słońce obłokiem przysłania swoje oczy
nie chce patrzeć na ten świat cierpiący
i w którą on stronę nieuchronnie kroczy?
tego, też nie wiedzą najlepsi prorocy.
Ta złota kula wschodzi i świeci codziennie,
by swoim blaskiem ogrzać świat cały
i tak się dzieje od wieków niezmiennie,
żeby choć promienie szczęście ludziom dały.
Młyńczyska, styczeń 2004
Droga do Unii
Był pochmurny dzień drogą szła kobieta – starsza
chustę miała na ramionach, laską się wspierała
przyspieszyła kroku do siebie szeptała – żebym była pierwsza,
wszyscy biegną do tej Unii ja nie chcę być gorsza.
Będę miała teraz wszystko, czego życie mi nie dało
uśmiechnęła się, zaczęła marzyć, nagle w nodze ból poczuła
to nic – przecież samochód teraz będę miała
będę jeździła jak dziedziczka dobrych czasów doczekałam.
Coś za długa ta droga – przystanęła, może zabłądziłam?
zobaczyła młodych ludzi więc ich zapytała,
czy ja dobrze idę do tej Unii? może mi powiecie
źle idziesz babciu twoja Unia jest na tamtym świecie.
Starsza kobieta posmutniała – zawróciła z drogi
pierzchły marzenia na lepsze, trzeba żyć z małej renty
zrozumiała, że Unia jest nadzieją dla młodych
ach! niech zostanie po staremu – lepszy spokój święty.
Młyńczyska, 21 marzec 2004 r.
tydzień przed wstąpieniem Polski do Unii Europejskiej
Oczy dziecka
Nie ma nic piękniejszego, jak oczy dziecka
bywają ciemne jak drzewo hebanu, brązowe jak kasztany,
są też jasno niebieskie jak niezapominajka
i oczy zielone, jak szmaragd z szarością zmieszany.
Są oczy radosne, gdy dziecko się cieszy
oczy zdumione, kiedy świat odkrywają
oczy smutne, gdy łzami zroszone
i oczy zamglone, gdy już w sen odpływają.
Ale zawsze piękne, takie niezgłębione
nawet wtedy kiedy chowają się pod rzęsami
i z ukrycia wysyłają promyczki przyćmione,
które są podobne do płatków azalii.
Piękne są, gdy dziecko śpi – leciutko uchylone
źrenice mają rozbiegane, coś widzą, coś mają w dłoni
pewnie się dziecku śni, że kwiatki zrywa na łące
i że za motylem goni …
Młyńczyska, 24 kwietnia 2004 r.
Kobiety – kwiaty
Cała wioska uśpiona, ciemność okna pokryła
tylko w jednym blade światełko migocze,
tam czuwa matka, bo ma dziecko chore
lęka się o nie, jej serce jak ptak się trzepoce.
W ilu to oknach na świecie, światło się nocą pali,
ktoś nie śpi, bo nie może, ktoś pomocy oczekuje
ktoś wyszedł i nie wraca – innemu się świat zawalił
matki samotne nie śpią, myślą jak dzieci ocalić.
A życie z roku na rok coraz szybciej pędzi
przybywa spraw i trosk, o bliskich swoich
ona się nie oszczędza – dwoi się i troi –
pracuje i czuwa bo się boi o nich.
Idąc zobaczyła swe odbicie w witrynie
kto to? starsza pani, zmarszczki, podkrążone oczy,
zaniedbana kiedy się to stało? nie spostrzegła,
bo tak szybko po schodach życia biegła.
Teraz przystanęła za późno, bo piętno zostało
kwiat zaczął więdnąć, tchu zabrakło, za duszne powietrze
taki kawał drogi przeszła, zostało tak mało
a i uroda uleciała jak liście na wietrze …
Młyńczyska, lipiec 2004 r.
Wsi spokojna
wsi spokojna i wesoła, jakże się zmieniłaś
nie ma ciszy, auta i maszyny warkoczą
postęp i cywilizacja cię tak odmieniły
szkoda, bo byłaś taka zaciszna i urocza.
Nawet bociany, rzadziej nad wsią szybują
szukając spokojnych miejsc na gniazda
coś im się pomieszało – ludziom nie ufają
z trudnością odróżniają wieś od miasta.
Minęły czasy kiedy ludzie ziemię całowali
gdy zaczynali żniwo sierpem i kosą
teraz z hukiem wjeżdżają kombajny „Bizony”
wszystko szybko sprzątną – ale człowiek wciąż niezadowolony
Nikt zboża nie sieje rękami nie ma już Boryny
żeby konia zobaczyć trzeba się nachodzić
krowa smutnie porykuje, bo nie idzie w stadzie
gęsi już nie chodzą gromadnie po drodze.
Młodzież z wioski wyjeżdża za pracą i chlebem
duże miasta ich wchłaniają, piękny świat zachwyca,
ale tęsknią czasem za nieba błękitem
za czerwonym makiem, który tylko w polu zakwita.
Młyńczyska, lipiec 2004 r.